Recenzja: "Hopeless" Colleen Hoover

Recenzja: "Hopeless" Colleen Hoover

Wspomnienia można porównać do diamentów. Jedne są pięknie, o regularnych kształtach, które chcemy już na zawsze zachować w pamięci. Inne - zagubione w pozostałych, szpetne albo zakrzywione - jakie każdy z nas chciałby się pozbyć, zapomnieć. Każde bez wyjątku pozostawiają po sobie ślady: czy to w zaułkach umysłu, czy na szklanym zwierciadle szkła - nie potrafimy zatrzeć ich pozostałości.

Wyobraźcie sobie, że gdzieś na świecie mieszka zwykła, potencjalna nastolatka. Wydaje się jej, że jej życie nie odbiega od norm, ma kochającą rodzinę, znajomych, prawie niczego jej nie brakuje. Tymczasem ostatnie trzynaście lat to kłamstwo. Życie dziewczyny imieniem Sky, okazuje się jednym wielkim kłamstwem. Odkrywa prawdę, gdy poznaje chłopaka, który opisywany przez społeczeństwo jest jako największe zagorożenie w mieście.

Nie będę życzyć sobie idealnego życia. Rzeczy, które przewracają cię w życiu są testami, zmuszają cię do wybrania pomiędzy poddaniem się i leżeniem na ziemi, a otarciem kurzu i powstaniem jeszcze wyżej niż stałeś zanim zostałeś przewrócony. Wybieram stanie wyżej.

"Hopeless" jest przeciętnym przykładem literatury nazywanej New Adult. Opowiada o zbyt wcześnie doświadczonych przez życie nastolatkach, których przygody mają wprawić w zachwyt przeciętnego czytelnika. W powszechnym schemacie zawiera się dwójka nastolatków z dramatyczną przeszłością, odkrywanie jej, namiętność między głównymi bohaterami oraz sposób obrazowania rzeczywistości, w którym można domyślić się jak potoczy się akcja. Napięcie za to opiera się na tym, że autor ukaże w książce jak najwięcej wstrząsających wspomnień z  dalekej przeszłości. Colleen Hoover tworzy książkę na kalce tego schematu, oddając w ręce czytelinków kolejny przesycony morałem romans.
Kreowana na traumatyczną historia z przeszłości dziewczyny zabiera też książce trochę przesłodzenia, ale jest to powieść, która obrazuje przekonania i wartości chłopaka i dziewczyny, a po dodaniu do niej tony traumy, ukazuje ich w świetle dziennym jako doświadczonych, silnych bohaterów. Moim zdaniem są oni całkowcie przerysowani, wręcz nieprawdziwi, papierowi. Pomijając już kwestię przesłodzonej narracji, powieść jest dość lekka, mimo wpychanego na siłę dramatyzmu.


*
Podsmuowując: Bardzo dobry pomysł na poruszenie tematów tabu legł w gruzach. Pani Hoover nie wykorzystała pełnego potencjału historii, a zamiast tego rzuciła nam garść stereotypów w stylu "miłość zwycięży wszystko" i chociaż rozumiem, że może pierwotnym zamysłem ukazanie jej siły - jednak dla mnie jest to zbyt wiele. Książka ta otrzymuje ode mnie jedynie 1,5\10 gwiazdek i okazuje się jednym wielkim rozczarowaniem.

*Zdjęcie pochodzi z bloga:https://kulturalnemedia.pl/literatura/recenzja-colleen-hoover-hopeless/
Recenzja: "Ognistego pocałunku" Jennifer Armentrout

Recenzja: "Ognistego pocałunku" Jennifer Armentrout

W wieku siedemnastu lat umysły nastolatek zaprzątają zazwyczaj chłopcy oraz pomysły na imprezy i spotkania ze znajomymi. Jak postąpiłabyś gdyby okazało się, że Twój pocałunek może wyssać duszę Twojego adoratora - jednocześnie skazując go na śmierć?

Nastoletnia Layla chciałaby być jak każda normalna dziewczyna w jej wieku, jednak jej pocałunek może zabić każdego, kto ma duszę.
Bycie półdemonem i półgargulecem skutkuje obdarzeniem dziewczyny niespotykanymi umiejętnościami, które przysparzają jej wyłącznie problemów. Zostaje wychowana wśród jednej z ras do której należy - strażników, gargulców – którzy z zadanie mają polowania na demony i zapewnienie bezpieczeństa ludziom, którzy nie mają pojęcia o paranormalnych zagrożeniach. Layla od kiedy tylko pamięta próbuje się dopasować, ukrywając swoją mroczną stronę. Zwłaszcza przed Zaynem, przystojnym  i niedostępnym strażnikiem z duszą, w którym jest zadurzona od dziecka.

Kiedy młoda kobieta poznaje Rotha - wytatuowanego, grzesznego demona, który twierdzi, że zna wszystkie jej tajemnice - jest zmieszana. Z jednej strony Layla wie, że powinna trzymać dystans i nie pozwolić się mu do siebie zbliżyć, choć nie potrafi stwierdzić, czy naprawdę chce, czy tego potrzebuje - zwłaszcza, że Roth jako demon nie ma duszy, więc klątwa w jego przypadku nie zadziała.

Usiedliśmy przy stoliku z tyłu sali, a ja przez cały czas starałam się nie wariować z powodu tego, że jadłam podwieczorek z demonem.

Gdy Layla odkrywa, że to ona jest powodem przybycia demona na Ziemię, relacja i zaufanie księciowi piekła nie tylko zaprzepaści wszystkie szanse na związek z Zaynem, ale także może naznaczyć ją, jako zdrajczynie jednej z ras. Co gorsza, przeznaczenie pokazuje, że nastolatka może stać się powodem zagłady ludzkości.

Paranormal romance - na taki gatunek liczyłam zabierając się za lekturę. Miało być lekko, przyjemnie i zajmująco. Zdecydowanie wszystko pasuje. Narratorka zostaje postawiona na  drodze dwóch mężczyzn, zupełnie różnych, z czego każdy chciałby ją przeciągnąć na swoją stronę, ale na tym kończą się podobieństwa do wcześniej czytanych przeze mnie książek tego typu.

Nowa seria Dark Elements nie tylko przyciągnęła moją uwagę ciekawym opisem opisem, ale również śliczną, nastrojową okładką. Muszę przyznać, że na początku odrobinę denerwowały mnie problemy iście ze szkoły  – pierwsze zakochania, pocałunki i kłopoty ze sprawdzianami z biologii, wprawdzie wątek nadchodzącej apokalipsy z pewnością dał mi wiele wytchnienia.  Jednak kiedy do całej fabuły dołączają aniołowie, demony, strażnicy, a nawet zombie, wszystko ulega wielkiej zmianie. Nie do końca wiadomo, jak dzielą się role, kto jest tym dobrym, a kto tym złym. Okazuje się, że nie wszystko dzieli się na czarne i białe.


                                                                          *
Polubiłam wszystkich bohaterów, ale największą sympatią zapałałam do demona imieniem Roth, choć myślę, że taki był pierwotny plan autorki. Emocje, jakich doświadczyłam podczas lektury utwierdziły mnie w przekonaniu, że na pewno sięgnę po kolejną część i sprawiły, że książka warta była każdej poświęconej wolnej chwili. Nie potrafiłam nudzić się, czytając tą lekturę. Autorka nie zanudza czytelników zbędnymi wprowadzeniami czy długimi, bezsensownymi opisami.

 Akcja w książce jest płynna i każdy jej zwrot oraz wydarzenie opisane jest w bardzo dobry sposób, prawie wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Fabuła, bohaterowie, wrogowie i wydarzenia po prostu współgrają ze sobą, tworzą dobry materiał, na podstawie którego powstałby świetny film. Książka ta otrzymuje ode mnie 9,5\10 gwiazdek, uważam że Pani Armentrout świetnie się spisała.

*Zdjęcie pochodzi z blloga: https://nhoryzonty.blogspot.com/2016/06/ognisty-pocaunek-jennifer-l-armentrout.html
Recenzja: 'Rywalek" Kiery Cass

Recenzja: 'Rywalek" Kiery Cass


Dla trzydziestu pięciu dziewcząt Eliminacje są szansą ich życia. To dzięki nim mają szansę uciec z ponurej rzeczywistości. Ze świata, w którym panują kastowe podziały, wprost do pałacu, w którym będą spełniane ich życzenia. Z miejsca, gdzie głód i choroby są na porządku dziennym, do krainy jedwabi i klejnotów. Celem Eliminacji jest wyłonienie żony dla czarującego i przystojnego księcia Maxona.Każda dziewczyna marzy o tym, by zostać Wybraną. Każda poza Americą Singer. Dla Ameriki Eliminacje to koszmar. Oznacza konieczność rozstania z Aspenem – jej sekretną miłością i opuszczenie domu. A wszystko tylko po to, by wziąć udział w morderczym wyścigu o koronę, której wcale nie pragnie. Jednak gdy spotyka Maxona, który naprawdę przypomina księcia z bajki, America zaczyna zadawać sobie pytanie, czy naprawdę chce za wszelką cenę opuścić pałac. Być może życie o jakim marzyła wcale nie jest lepsze niż to, którego nawet nie chciała sobie wyobrazić…

W Iléi, państwie któro powstało na gruzach dawnych Stanów Zjednoczonych, pod rządami monarchii żyje społeczeństwo podzielone na poszczególne kasty. Najważniejsze są Jedynki, do których należy głównie rodzina królewska. Następne są Dwójki, Trójki, i tak aż do Ósemek, czyli bezdomnych, bezrobotnych, żebraków. Każdy poziom wykonuje przypisane mu zawody i nic poza tym. Tradycja nakazuje jednak, by przyszły monarcha znalazł swoją żonę wśród ludu, tak więc po ukończeniu pełnoletności zostaje ogłoszony turniej na przyszłą partnerkę Maxona.

Może się wydawać, że Eliminacje to jedynie nic nie znaczący konkurs, który pozwala księciu Maxonowi na spędzanie czasu i zabawianie się z wieloma pięknymi dziewczętami. Coś  przyjemnego, rozrywka dla atrakcyjnego młodego mężczyzny. Jednak wbrew Eliminacje to nie czas usłany różami. Dla przyszłego króla jest to tak naprawdę jedyna możliwość znalezienia partnerki na całe życie. Będąc pierworodnym księciem na jego barkach spoczywa wielka odpowiedzialność i ogrom obowiązków. Nie wystarcza mu czasu na sprawy prywatne, nie mówiąc już o rozglądaniu się za potencjalną przyszłą królową. Mimo to, że do wyboru ma 35 urodziwych kobiet, wybranie tej jedynej okazuje się niezwykle trudne. Zwłaszcza, że naciska na niego nie tylko rodzina, czy doradcy, ale również całe społeczeństwo Illei - dzięki ekipie filmowej, która jest stale obecna w pałacu.

 Ty sobie nie dajesz rady z płaczącymi kobietami, a ja nie radzę ze spacerami u boku księcia.

,,Rywalki” niestety okazuje się mieć często znaną książkową przypadłość: niewykorzystany potencjał. Fabuła jest dość mało rozwinięta, a oprócz urywkowego wątku z rebeliantami i relacjami pomiędzy Americą – Aspenem a, Americą – Maxonem, nie znajdziemy tu większych zawiłości. Tutaj można zauważyć też problem przewidywalności: od początku zgadujemy, co najprawdopodobniej przydarzy się głównej bohaterce. Nie ma żadnego większego knowania. Jak na walkę o wyższą kastę i miejsce o boku księcia, spodziewałam się knucia skomplikowanych planów zdobycia korony, ale jednak nic takiego się nie zdarza. Gdybym miała podsumowywać tą powieść jednym słowem, byłoby to: lekka. Można pod nie podciągnąć praktycznie wszystko: tematykę, bohaterów, delikatny trójkącik miłosny, obraz świata przedstawiony przez narratorkę.


Jednak nie można nie zauważyć tu wielu potknięć w fabule książki. Rodzina Americy jest określana mianem biednej, ale stać ich na róznego rodzaju owoce i warzywa, lodówkę pełną jedzenia i telewzior. Da się tu zauważyć dość dużą przepaść między Ósemkami, które są przedstawiane jako żebracy i bezrobotni, a Piątkami - skąd wywodzi się bohaterka. Dzieci mają swoje własne pokoje, a zaskakujące jest to, że przy sprzątaniu domu często zatrudniane są zatrudniane osoby z niższych kast. W zasadzie bieda objawia się tylko tym, że America musi oszczędzać na kosmetyki. A kiedy rebelianci kolejny raz atakują pałac, co wszczyna król? Król każe zasłonić okna metalowymi zasłonami. Jedynie to. Buntownicy chcą czegoś, ale nikt nie wie oraz nie próbuje się dowiedzieć czego. Organizują akcje zbrojne  i stosują przemoc, ale nie mają konkretnego planu.

Faktycznie - jeśliby oceniać "Rywalki" pod kątem oryginalności i przewidywalności, wypadłaby raczej blado. Na pierwszy rzut oka można dostrzec podobnieństwo między innymi do "Igrzysk Śmierci" lub zwykłego "Kopciuszka". Jednak powieść ta posiada to coś, nie można jej odmówić uroku, jest napisana przyjemnym, lekkim językiem i towarzyszy jej tak zwany "syndrom jeszcze jednego rozdziału". Bohaterowie wzbudzają emocje, ich perypetie śledzi się z nadzieją na spełnienie własnego scenariusza, a i ta odrobinkę bajkowa, kopciuszkowa tematyka jest tu jak najbardziej na miejscu. Książka ta otrzymuje ode mnie 5\10 gwiazdek. Przy jej czytaniu towarzyszyły mi mieszane odczucia - z jednej strony błędy logiczne, a z drugiej rozbrajające dialogi, które wzbudzały ma mojej twarzy uśmiech.
Recenzja: "365 dni" Blanki Lipińskiej

Recenzja: "365 dni" Blanki Lipińskiej

Obrzydliwie romantyczna, skrajnie prawdziwa i inspirująca...
 Laura wraz ze swoim chłopakiem Martinem i dwójką przyjaciół wyjeżdżają na wakacje na Sycylię. Drugiego dnia pobytu – w swoje dwudzieste dziewiąte urodziny – dziewczyna zostaje porwana. Ów porywaczem okazuje się Massimo Toricelli, który kilka lat temu przeżył zamach na swoje życie i ujrzał we śnie kobietę.  Zafascynowany tym zdarzeniem kazał namalować potret tej kobiety oraz poprzysiągł sobie, że ją odnajdzie.  Niedługo po tym - a jakże szczęśliwie - rozpoznaje ją w pannie Biel. Już podczas pierwszego dialogu między bohaterami Massimo stawia kobiecie wymaganie, że zostanie z nim rok i jeśli się w nim nie zakocha pozwoli jej odejść. Mężczyzna zaznacza, że nie zamierza prztrzymywać jej wbrew woli, choć jeśli postanowi odejśc od niego przed upływem roku zabije jej rodzinę oraz przyjaciół. Oczywiście - nie wywiera w ten sposób żadnej presji (skądże znowu). Dwie kartki po swoim "śmiertelnym przerażeniu" narratorka dochodzi do wniosku, że skoro i tak nie może sprzeciwić się głowie sycylijskiej rodzinie - dobrze zabawi się w łóżku. Tyle, jeśli chodzi o jakikolwiek takt i szacunek do siebie.
*

Powieść Lipińskiej jest przede wszystkim nieudolnie napisana. Poza dobrze rozwiniętymi scenami romantycznymi prawie nie ma w niej akcji, sama autorka funduje nam mnóstwo stereotypów, a prawie w każdym rozdziale przemycane jest nawiązanie do temperamentu autorki, który Don uznaje za nie słowiański, a typowo włoski - dziwiąc się narodowości swojej ofiary. "Laura, jesteś taka nieposłuszna, aż dziwne, że nie jesteś Włoszką".
Styl jest prosty, niewymagający.

Kiedy wreszcie dobrnęliśmy do zakończenia okazuje się ono tak sztampowe, że aż zęby bolą. I wierzcie mi, jako nastolatka naprawdę lubię lekkie lektury kończące się "happy endami" oraz romansy. Jednak połączenie takiej dawki absurdalnych zachowań bohaterów, słabego stylu i typowego dla Greya zakończenia dało mieszankę wręcz wybuchową. W mojej ocenie książka ta dostaje ledwo 2\10 gwiazdek, co spowodowane jest przyciągającą wzrok okładką.

Generalnie nie polecam, chyba że ktoś z tu obecnych ma ochotę na masochistyczną rozrywkę.

*zdjęcie pochodzi z bloga Mój Świat Literatury.


Recenzja: "Zanim się pojawiłeś"

Recenzja: "Zanim się pojawiłeś"

Czasami bywa tak, że sytuacja materialna i brak perspektyw na życie zmusza nas do podjęcia ról narzuconych przez los, które często okazują się trudnym wyzwaniem. Nie zawsze mamy odwagę, by je podjąć, jednak 26 letnia Louisa Clark - mająca na swoim utrzymaniu: rodziców, dziadka, siostrę oraz jej małego synka - postanowiła zacisnąć zęby i wyjść naprzeciw nowej przeszkodzie, jaką okazuje się zamknięcie jej jedynego źródła utrzymania.
  "- To bystra dziewczyna. Coś sobie znajdzie. Ma już spore doświadczenie na koncie, prawda? Frank wystawi jej dobre referencje.
- Och, po prostu fantastycznie: Louisa Clark rewelacyjnie smaruje grzanki z masłem i dobrze sobie radzi ze starym czajnikiem."*

Dziewczyna rozpoczyna nową pracę w charakterze towarzyszki i opiekunki młodego mężczyzny objętego czterokończynowym paraliżem - zwanym tetraplegią. Will Traynor na skutek wypadku motocykolwego zostaje unieruchomiony od szyi w dół, a jego ciało mimo rehabilitacji dręczy nieustanny ból i choroby. Mimo początkowej, obustronnej niechęci - w miarę upływu czasu bohaterowie znajdują wspólny język, a kobieta wkrótce odkrywa sekret, który na ma dobre zmienić życie ich obojga.

Naprawdę chciałbym Wam napisać, że jest to kolejna komedia romantyczna i basta. Niestety byłoby to rażące uproszczenie i niedomówienie. 
"Zanim się pojawiłeś" bardzo uważnie zwraca uwagę na problem niepełnosprawności. Pomimo tego, że wygładza i przemilcza wiele aspektów, które byłyby nie do przyjęcia dla przeciętnego widza - pokazuje wystarczająco wiele. Ten melodramat to przede wszystkim wybory. Wybory ukazujące nam złożoność ludzkich uczuć, emocje towarzyszące, gdy miłość wymaga od nas tego, co niemożliwe. 
Zostajemy rozdarci między różne ścieżki odczuwania, znajdujemy się w sytuacji, z której nie ma zadowalającego wyjścia, ale jednak ciągle mamy wybór. 

Jest to opowieść o miłości niemożliwej, ale jednak najbardziej prawdziwej, przynoszącej uczucia zrozumienia i radości. Film ten wywołuje uśmiech, lecz niechętnie się na tym przyłapujemy. Thea Sharrok nie jest oryginalna, potrafi za to dobrze balansować między humorem i powagą, wykorzystując w pełni potencjał swoich aktorów oraz wplatając emocjonalne utwory do sountracku, dlatego podbiła serca milionów widzów, a w tym także moje.



"Zanim się pojawiłeś" intryguje, sprawia, że ogląda się napisy końcowe, bo nie ma się siły wstać z fotela po zakończonym seansie. Słowem: daje do myślenia.

Film otrzymuje ode mnie 9/10 punktów, co spowodowane jest jedynie tym, że inne postacie poza dwójką głównych bohaterów są zarysowane dość jednowymiarowo. Oprócz tego nie mam mu nic do zarzucenia. 

*Cytat z książki. 
Recenzja: "Gwiazd naszych wina" ~ John Green

Recenzja: "Gwiazd naszych wina" ~ John Green

Martwe godziny, kiedy kroplówka z trucizną wsącza się w żyły, minuty mikroeksplozji atomowych w precyzyjnie obliczonych polach, całe tygodnie głodzenia, walki z mdłościami i ogólną niemocą.
Statystyki przekonują, że rak to już nie wyrok - coraz więcej osób przeżywa, coraz mniej deficytów po chorobie musi znosić. Zwłaszcza, gdy udało się zdiagnozować nowotwór wcześnie. Ale mimo tego wciąż zdarzają się wyjątki. 

Poznajcie Hazel Grace Lancaster - dziewczynę chorą na raka tarczycy, który od dobrych paru chwil zamieszkuje również w jej płucach. Nadchodzi chwila prawdy. Czy operacje, chemia i naświetlenia pomogły? Okazuje się, że jest lepiej. Nowotwór cofnął się na tyle, by umożliwić dziewczynie w miarę normalne życie. No właśnie, "w miarę". Nastolatka musi wszędzie taszczyć butlę z tlenem, ogląda reality shows kilka razy dziennie, na pamięć zna książkę "Majestat udręki" i marzy o tym, by dowiedzieć się, co stało się z jej bohaterami po śmierci głównej postaci.

 *
Jej mama wnosi sprzeciw i wbrew woli dziewczyny wysyła ją na spotkania Grupy Wsparcia dla chorej młodzieży."Do grupy, której skład bezustannie się zmieniał, należeli młodzi ludzie na różnych etapach rozwoju choroby nowotworowej. Dlaczego jej skład się zmieniał? Efekt uboczny umierania". Na jednym z takich spotkń Hazel poznaje Augustusa Watersa, który - jak sam określił - półtora roku temu zawarł znajomość z kostniakomięsakiem, w wyniku czego amputowano mu nogę.

Waters jest charyzmatyczny, intrygujący, błyskotliwy - no i przede wszystkim rozumie Hazel, jak nikt inny. Od pierwszej chwili wytwarza się między nimi sieć porozumienia i zaczyna kiełkować uczucie. I chociaż o szczęśliwym zakończeniu nie ma tu mowy, historia dwójki dotkniętych przez los nastolatków chwyta za serce.

Pisanie o śmierci nie jest łatwą sztuką - a zwłaszcza o takiej, która poprzedzona jest długotrwałym cierpieniem związanym z chorobą, dlatego książka ta otrzymuje ode mnie 9/10 punktów. John Green potrafi pisać o uczuciach w bardzo intensywny sposób. Stopień bliskości między głównymi bohaterami wydaje się namacalny, a równocześnie bardzo trudno osiągalny. Poziom odczuwania, porozumienia, oddania, empatii, prób opanowania lęku przed przyszłością - to wszystko przedstawia autor ze świetnym wyważniem między wzruszeniem czytelnika, ale bez popadania w przesadę.



"Gwiazd naszych wina" nie jest pierwszą książką dla młodzieży o raku, ale zdecydowanie wyróżnia się na tle między innymi: poczuciem humoru. Okazuje się, że można pisać o śmierci z uśmiechem i ironią. Bez moralizowania, pustych frazesów o bohaterskiej walce. Bo w umieraniu na raka nie ma nic heroicznego. 

*Zdjęcie pochodzi z http://www.photoblog.pl/opowiadaniazsercemx3/169346926/cytaty-gwiazd-naszych-wina.html
Recenzja: "Jestem Bogiem"

Recenzja: "Jestem Bogiem"


Tym razem znany nam wszem i wobec Bradley Cooper powraca na ekrany kin w roli Eddiego Morry - zwyczajnego, szarego człowieka, któremu nie za dobrze układa się w życiu. Jako debitujący pisarz mierzy się z brakiem weny, a co za tym idzie - problemami finansowymi. Na nieszczęście bohatera jego dziewczyna ma dość nudnego i nieszczęśliwego chłopaka, dla którego stanowi: kochankę, matkę oraz sponsora. Wszystko zmienia się za sprawą jednej, malutkiej tabletki, którą mężczyzna otrzymuje od znajomego dilera.


"Wyobraź sobie narkotyk, który czyni twój mózg niezwykle wydajnym i sprawia, że chłoniesz ogromną wiedzę. Narkotyk, który czyni cię nadzwyczaj skupionym, szybkim, sprawnym, a nawet atrakcyjnym. Narkotyk, dzięki któremu pokonujesz wszystkie ograniczenia... Narkotyk, dzięki któremu możesz wszystko..."*

Dzięki drobnemu wsparciu, Eddie może pochwalić się nadzwyczajnym ilorazem inteligencji, wszystkie przyziemne problemy okazują się zaś być dziecinnie proste do rozwiązania. Nauka języków obcych, pisanie książek, znalezienie pracy w jednej z największych na świecie korporacji, zarabianie na giełdzie - to wszystko wiąże się dla niego z wysiłkiem mniejszym, niż kiwnięcie palcem.

Zachwycony działeniem tabletki Morra robi wszystko, by zdobyć ich więcej. Niestety cena, jaką  musi zapłacić za "boski umysł" jest ogromna. Każdy lek ma działanie uboczne, a każdy narkotyk uzależnia. Tabletki zażywane przez Eddiego mają obie te cechy. Mężczyźnie coraz częściej "urywa się film", a próba długotrwałego odstawienia równa się śmierci. Dodatkowym problemem okazuje się zainteresowanie innych ludzi, również pożądających tabletek. Czy ponadprzeciętny umysł bohatera okaże się być wystarczająco prężny, by sprostać wszystkim przeciwnościom losu?

"Jestem Bogiem" to efektowny i dynamiczny film akcji z odrobiną dreszczyku. Jest w nim wartka fabuła, kilka niezłych efektów, znakomity montaż i dobre zdjęcia. Film trzyma w napięciu od pierwszych scen, aż do ostatniej minuty. Podobało mi się równiez niebanalne skomponowanie efektów sci-fi z realnym światemXXI w. Nie wszystkie wątki zostają do końca rozstrzygnięte, przez co widz będzie miał o czym rozmyslać przed zaśniecięm przez kilka następnych wieczorów. 

Rzeczą, która zwróciła moją uwagę jest przekazanie kilku oklepanych morałów (typu: "narkotyki cię zniszczą") kompletnie nie pasujących do tego, że autorzy cały czas kreują Eddiego na bohatera pozytywnego i wychwalają jego postępowanie.

Podsumowując: nie jest źle - ode mnie film ten otrzymuje 7/10 punktów. Efekty, adrenalina i ciekawa fabuła w jednym - to nieczęsto zdarza się wielkim produkcjom z Hollywood.

*Cytat z filmu.

Copyright © 2014 Mała Biblioteczka Vee , Blogger