Recenzja: "Zanim się pojawiłeś"

Czasami bywa tak, że sytuacja materialna i brak perspektyw na życie zmusza nas do podjęcia ról narzuconych przez los, które często okazują się trudnym wyzwaniem. Nie zawsze mamy odwagę, by je podjąć, jednak 26 letnia Louisa Clark - mająca na swoim utrzymaniu: rodziców, dziadka, siostrę oraz jej małego synka - postanowiła zacisnąć zęby i wyjść naprzeciw nowej przeszkodzie, jaką okazuje się zamknięcie jej jedynego źródła utrzymania.
  "- To bystra dziewczyna. Coś sobie znajdzie. Ma już spore doświadczenie na koncie, prawda? Frank wystawi jej dobre referencje.
- Och, po prostu fantastycznie: Louisa Clark rewelacyjnie smaruje grzanki z masłem i dobrze sobie radzi ze starym czajnikiem."*

Dziewczyna rozpoczyna nową pracę w charakterze towarzyszki i opiekunki młodego mężczyzny objętego czterokończynowym paraliżem - zwanym tetraplegią. Will Traynor na skutek wypadku motocykolwego zostaje unieruchomiony od szyi w dół, a jego ciało mimo rehabilitacji dręczy nieustanny ból i choroby. Mimo początkowej, obustronnej niechęci - w miarę upływu czasu bohaterowie znajdują wspólny język, a kobieta wkrótce odkrywa sekret, który na ma dobre zmienić życie ich obojga.

Naprawdę chciałbym Wam napisać, że jest to kolejna komedia romantyczna i basta. Niestety byłoby to rażące uproszczenie i niedomówienie. 
"Zanim się pojawiłeś" bardzo uważnie zwraca uwagę na problem niepełnosprawności. Pomimo tego, że wygładza i przemilcza wiele aspektów, które byłyby nie do przyjęcia dla przeciętnego widza - pokazuje wystarczająco wiele. Ten melodramat to przede wszystkim wybory. Wybory ukazujące nam złożoność ludzkich uczuć, emocje towarzyszące, gdy miłość wymaga od nas tego, co niemożliwe. 
Zostajemy rozdarci między różne ścieżki odczuwania, znajdujemy się w sytuacji, z której nie ma zadowalającego wyjścia, ale jednak ciągle mamy wybór. 

Jest to opowieść o miłości niemożliwej, ale jednak najbardziej prawdziwej, przynoszącej uczucia zrozumienia i radości. Film ten wywołuje uśmiech, lecz niechętnie się na tym przyłapujemy. Thea Sharrok nie jest oryginalna, potrafi za to dobrze balansować między humorem i powagą, wykorzystując w pełni potencjał swoich aktorów oraz wplatając emocjonalne utwory do sountracku, dlatego podbiła serca milionów widzów, a w tym także moje.



"Zanim się pojawiłeś" intryguje, sprawia, że ogląda się napisy końcowe, bo nie ma się siły wstać z fotela po zakończonym seansie. Słowem: daje do myślenia.

Film otrzymuje ode mnie 9/10 punktów, co spowodowane jest jedynie tym, że inne postacie poza dwójką głównych bohaterów są zarysowane dość jednowymiarowo. Oprócz tego nie mam mu nic do zarzucenia. 

*Cytat z książki. 

9 komentarzy:

  1. fabua wydaje mi się znajoma, ale nie wiem czy widziałam czy czytalam. Ta książka może byc równiez ciekawa, taka niemozliwośc mozliwa zawsze pobudza do refleksji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam książkę, widziałam film. I jedno, i drugie zrobiło na mnie wrażenie, jednak książka zdecydowanie bardziej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po powyższej świetnie napisanej recenzji chętnie obejrzę film, jak i sięgnę po książkę. Takie tematy są mi bliskie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo, bardzo chciałam obejrzeć. A potem gdzieś mi mignął spojler. Sama świadomość tego, jak film się kończy w niczym teoretycznie nie powinna przeszkadzać, ale jakoś odebrało mi to chęć do oglądania (to, że znam zakończenie, a nie, to, jakie jest). I w końcu nie obejrzałam.
    Ale może któregoś dnia się zbiorę i nadrobię. Bo wiem, że warto. :)
    .
    PS nie wiem dlaczego nie mogę Ci odpisać na blogu na Twój komentarz. Ale bardzo za niego dziękuję:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co, ja również dziękuję, za pozostawienie komentarza ❤

      Usuń
  5. Bardzo podobał mi się ten film. Zabawny, a jednak na koniec się popłakałam :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie zamierzam obejrzeć film, dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  7. Lubię Twoje opinie, są szczerze i dobrze napisane. Pozdrawiam, Vercia.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Mała Biblioteczka Vee , Blogger